(Fot. Włodzimierz Szczepański/screen.google.maps)
Grzegorz Połutrenko ma dowód, że bociany przynoszą pieniądze i dzieci. Wraz z żoną Mariolą prowadzą firmę ratującą te ptaki, a dokładniej ich gniazda. Zbudowali ich w całej Polsce tysiące. A dzieci…
– Opowiem panu, taką historię, przed narodzinami Hani. Wraz z żoną ratowaliśmy, gniazdo bocianie. Stara poniemiecka stodoła nie wytrzymywała ciężaru. Musieliśmy najpierw rozebrać stare gniazdo, a potem na platformie zbudować nowe. Podczas rozbierania gniazda znaleźliśmy dziecięce śpioszki. Wywołało to śmiech i komentarze całej ekipy, pomagali nam z dźwigiem strażacy z Paczkowa. Te śpioszki przybiłem do platformy gniazda. Oczywiście do tego gałęzie, darń. Za rok na świat przyszła nasza córka. Dlatego mówię, że bociany przynoszą dzieci – śmieje się Grzegorz Połutrenko.
Wczesny ranek, Budy Zosine, okolice Żyrardowa. Dom i obejście ukryte wśród krzewów i drzew. Za nim ciągną się łąki. Przy stodole wystaje słup, a na nim bocianie gniazdo. W jego gałęziach widać wróbla. Ptaki innych gatunków lubią towarzystwo bocianów, osiedlają się wśród plątaniny gałęzi gniazd. Pani bocian uważnie przygląda się obcemu. Za krzewu róż w wychodzi gospodyni. Pani Mariola idzie szybkim krokiem do krów. Przeprasza za swój roboczy strój.
Najpierw znaleźli niezwykłe miejsce
– Z żoną poznaliśmy się rezerwacie ornitologicznym nad Jeziorem Świdwie – opowiada Grzegorz Połutrenko.
On kończył Technikum Leśnicze w Tułowicach na Opolszczyźnie. Fascynował się ornitologią. Wraz z kolegami podczas zajęć w lesie zbierali pióra, które potem rozpoznawali. Mimo
– W „Świecie młodych” przeczytałem artykuł o Szeryfie, czyli kierowniku Szczecińskiej Stacji Ornitologicznej nad Jeziorem Świdwie. Jerzy Noskiewicz, to był człowiek-legenda. Wraz z kumplami spakowaliśmy plecaki, lornetki i pojechaliśmy go odnaleźć. Spotkaliśmy w Policach i skłamaliśmy, że jesteśmy delegacją sekcji ornitologicznej Technikum Leśnictwa w Tułowicach. Swoim UAZ-em (samochodem terenowym – przy. red.) wywiózł w środek głuszy do stacji. Pokazał, że tam jest jezioro, w tamtą stronę inne ciekawe miejsce. Poszliśmy przed siebie, kilkaset metrów i okazało się, że jesteśmy na środku bagien. Cały teren się kołysał. Wołać o pomoc nie chcieliśmy, no bo jeszcze nas wywali. Tam ujrzałem polującego rybołowa. Tego widoku chyba nigdy nie zapomnę – opowiada.
– Wpadliśmy w bajoro. Po powrocie nikomu nic nie powiedzieliśmy. Ja wiedziałem, że to jest miejsce, gdzie chce pracować. Po maturze spakowałem plecak i 1 września 1986 roku zacząłem pracę – wspomina.
A ona? Pani Mariola do stacji trafiła za sprawą koleżanki, która tam pracowała. Przyjechała do niej w odwiedziny, ale miejsce ją oczarowało.
– Potrafiłam w piątek wieczór wsiąść w Warszawie do pociągu. Jechać do Szczecina, a stamtąd do stacji. Powrót w niedzielę wieczór, aby w poniedziałek rano prosto z pociągu iść do szkoły – śmieje się Mariola Sokólska-Połutrenko.
Pierwsze bocianie gniazdo zbudowali w 1986 roku, właśnie pod okiem kierownika. To było interwencja. Bociany rozgościły się na słupie w ogródku, tuż przed domem.
– No cóż, kałem brudził szyby okien. Postanowiliśmy zrobić gniazdo obok na kasztanowcu. Gospodarz, twierdził, że bocian tam nie osiądzie. Oj, później chodził markotny. Przegrał zakład. O, pół litra wódki – śmieje się pani Mariola.
On to przewidział
Byli z Szeryfem do końca.
– Wynieśliśmy go w fotelu przed stację. Chorował na nowotwór. Rozejrzał się i powiedział do nas, że obserwujcie tę przyrodę, bo za chwilę jej nie będzie. Po latach widzę, że miał rację. Spada liczba wielu ptaków, w tym także bocianów. Chociażby wróbel od zeszłego roku jest pod ścisłą ochroną. Główna wina spadku populacji to zmiany w rolnictwie – mówi Grzegorz Połutrenko.
Po śmierci szefa placówkę przejął Uniwersytet Szczeciński i PAN. Połutrence podziękowano, bo miał tylko średnie. Pani Mariola kończyła Akademię Rolniczą. On się zdenerwował i postanowił, że ukończył studia na Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Oczywiście magisterka była o bocianach, wykorzystał swoje doświadczenia.
– Przez sześć lat z żoną jeździliśmy sobie na rowerze po Opolszczyźnie. Naliczyliśmy 20 gniazd bocianich z tego dziewięć zagrożonych. W końcu poszliśmy do pierwszego burmistrza Miasta i Gminy Otmuchów, aby dał mi 600 złotych na materiały do budowy gniazd, aby ratować bociany. Spojrzała na mnie zdziwiony, ale wyliczyłem mu zagrożone gniazda, że te bociany potrzebują naszej pomocy i dał. Tak zrobiliśmy w kolejnych pięciu gminach – wspomina.
W tym czasie narodziła się kolejna pasja, fotografia ptaków. W klubie studenckim „Stodoła”, gdzie przed laty odbywały się słynne targowiska sprzętu fotograficznego, wypatrzył obiektyw. Kosztował 3200 złotych.
– Chciałem koniecznie kupić. Żona mnie ostudziła komentarzem: – „Za co? Pieniędzy nie ma” – opowiada z uśmiechem.
Ten dzień utkwił mu w pamięci szczególnie. Była niedziela. Poszedł do kościoła, aby się pomodlić, ale nie mógł skupić się, bo myślał o obiektywnie. Po powrocie do domu żona poinformowało go o telefonie z Białegostoku.
– Mój promotor, Marek Keller bez mojej wiedzy wysłał magisterkę na jakiś konkurs na najlepszą pracę magisterską. Profesor z Białegostoku oddzwonił i usłyszałem, że dostanę nagrodę – opowiada.
Powiedział rozmówcy, że się cieszę i oczekiwał na książkę. Odpowiedź go zamurowała.
– „Nie, proszę pana. Dostanie pan ponad 3300 złotych” – usłyszałem w telefonie. Wiedziałem, że bociany przynoszą pieniądze! Obiektyw mam po dziś – Grzegorz wybucha śmiechem.
Bocian u zakonnic
Pod płotem stoi stara platforma gniazda, podobne Połutrenko montuje w całej Polsce. Ma nawet firmę. Dodaje, że razem z żoną w latach 90-tych opracowali specjalne platformy dla zakładów energetycznych. Ptaki budują gniazda bezpośrednio na słupach, powodując zwarcia.
– Przed laty w okresie zimowym energetycy z premedytacji niszczyli gniazda. Z takiej miejscowości, jak Mosty na Lubelszczyźnie mieszkańcy zdzwonili oburzeni zniszczeniem kilkunastu gniazd. Zrobiliśmy platformy i ten program jest kontynuowany – opowiada.
Wbrew pozorom osoby, które chcą uratować gniazdo, które jest zagrożone, bo się przechyliło, czy też dach nie wytrzymuje jego ciężaru, nie muszą obawiać się kosztów, Wystarczy, że zgłoszą się do wydziałów ochrony środowiska. Wnioski trafiają do Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska, które zlecają uratowanie gniazda. Połutrenko otrzymuje oczywiście zgłoszenia od osób prywatnych.
– Zadzwoniła do mnie siostra zakonna z Szymanowa. Bociany wybudowały gniazdo na kominie kotłowni. Gotowe były zapłacić za przeniesienie gniazda. Nie chciałem kasy, społecznie zrobiłem. Ostrzegłem jednak, że jest jeden problem… bocian przynosi dzieci – opowiada Połutrenko.
Żart zakonnice przyjęły ze śmiechem, a ustawioną platformę gniazda znakiem krzyża pobłogosławiły. Nie zdziwiło to jego budowniczego.
– Pod Wołominem przyszedł starszy pan i powiedział, że do bociana, aby osiadł w nowym gnieździe, trzeba po bożemu. Trochę się zdziwiłem, bo w końcu trochę ich zrobiłem w swoim życiu. Myślałem że żartuje. Ale… Przyniósł święconą wodę, pieniążek, piętką chleba. Ja zrobiłem nieckę w gnieździe, ten starszy pan wjechał na górę na podnośniku. Zrobił znak krzyża, poświęcił. Następnie położył pieniążek i kawałek chleba. Wyjaśnił, że tak robił jego dziad – mówi.
Ile gniazd zbudowali?
Mariola i Grzegorz do Bud Zosinych sprowadzili się z Warszawy przed kilkoma laty. Nad głową rozlega się klekotanie. Oczywiście w ich obejściu nie mogło zabraknąć bocianiego gniazda. Stało długo puste, od trzech lat ma lokatorów.
– Raz ujrzałem, że coś wije się w gnieździe. Pobiegłem po lornetkę. Okazało się, że młodym przyniosły zaskrońca, samice. Miała jakiś metr i 30 cm długości – mówi z ekscytacją w głosie.
Żaby tu ułamek tego, czym się żywią bociany. Kiedyś pojechał do kolegi z Elbląga, który zauważył, że bociania rodzina dochowała się, aż szóstki młodych. Oczywiście w jego gnieździe. Dokonali makabrycznego odkrycia. Na dachu leżały szczurze ogony, łapki. W pobliżu było wysypisko na śmieci i bociany polowały tam na szczury. Ptaki mogły pozwolić sobie na liczne potomstwo.
– A tutaj w Budach posadziliśmy drzewa, krzewy. Trochę znaturalizowaliśmy otoczenie. W Warszawie na Ursusie mieliśmy mieszkanko – tłumaczy.
Gniazdo nad głowami jest jeszcze niewielkie. Niektóre potrafią ważyć tonę, mieć dwa metry wysokości, niewiele mniejszą średnicę. Nawet cztery osoby mogą w nim usiąść. Bociany budują je przez lata.
– Raz poprosiłem syna, aby pomógł rozebrać gniazdo. Musimy uprzątnąć stare. Syn nie mógł się nadziwić, że to tak skomplikowana, warstwowa konstrukcja. Wykonana przecież tylko dziobem! – podkreśla.
Nigdy nie miał czasu podliczyć wszystkich gniazd, które z żoną założyli. Pobieżnie szacuje, że około czterech tysięcy. Najwyższe na 26-metrach wysokości pod Nadarzynem. Platformę nowego gniazda instalowała jego żona. A czy zdarzały się, że ręce opadały?
– Od zmęczenia, o tydzień spóźniliśmy się na Mazurach. W Lwowcu i Szczurkowie, jakieś 19 lat temu. Instalowaliśmy tam 65 platform w miejsce gniazd na starych stodołach. Tutaj w Budach załadowaliśmy na auto i ruszyliśmy. Okazało się, że nie mogliśmy podjechać pod same budynki, bo teren rozmiękły. Jakoś udało się i gdy pracownik kończył montować platformę w szczycie i przenosił się na środek bociania rodzina zajmowała gniazdo. Reszta czekała obok. Doszliśmy do takiej perfekcji, że nowe gniazdo montowaliśmy w ciągu 20 minut. Jak skończyliśmy miejscowi, bili nam barwo. Teraz niestety ta bociana – wspomina Grzegorz Połutrenko.
Włodzimierz Szczepański
ostatnie aktualności ‹Jak oceniasz ten artykuł?
Głosów: 16
16Komentarze
Portal eglos.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wpisu. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe lub naruszające prawo będą usuwane. Zapraszamy zainteresowanych do merytorycznej dyskusji na powyższy temat.
Trzymaj się panie Grzegorzu . Nie rozdziobią nas te kruki i wrony. Dobrzy ludzie którzy mają swoje zadania w utrudnianiu życia łatwo zmieniają swoich panów. Będzie inny pan ujadać będą w innym ogródku.
To miło ze w tych okolicach tak duzo ciekawych ludzi mieszka. Widziałam juz progam z udziałem tego pana "Maja w ogrodzie". Pozdrawiam pana Grzegorza! Dużo sił i prosze robić swoje.
Gosciu Krzysztofie, taka wiedzę to może pan w tutejszym magistracie nabyć. Pan to zresztą dobrze wie, bo pan tam rozkazy pobierasz.....
Podpowiadał jak szybko pozbyć się calego parku z dębami?
W nastepnych wyborach obieca "gniazdo bocianie plus" wiec gawiedź łyknie niczym bocian żabkę :) Ja akurat nie jestem powiazany z nikim w urzędzie, a już pierwszy kontak z panem Grzegorzem nie należał do miłych (normalnych), także rozumiem hejterów. Poza tym wycinka dębów, krytykowana przez prawdziwych znawców tematu daje do myślenia, że dla pieniążków można przymknąć oko na swoje pasje.
A pan Krzysztof kolejny raz się wypowiada tylko pod innym nikiem. Pozdrawiamy sołtysa z gminy Jaktorów.... Wierny .... Jak pies.
Na Fejsie też się toczy nagonka na poltrenke. Ci sami ludzie, te same słowa. Popatrzcie na twarze szkalujących, wszystko wyjaśnia. Wszyscy dziwnym trafem związani z urzędem, pajęczyna powiązań i ludzie uzależnieni finansowo. W tej gminie każdego kto stanowi " zagraża" ciągłości władzy trzeba niszczyć.
Obrońcy pana Grzegorza widzę ostro sie zmobilizowali i zapędzili w propagandowe teksty. No ale cóż, to pewnie elektorat "plus" ;) Proszę się przejechać po najbliższych sąsiadach pana od bocianów i podpytac w jaki sposób on utrudnia im życie. Gwarantuję kilka ciekawych historii. Jedyne czym kieruje się ten człowiek to własne "widzimisię". Z tego co się orientuję to problemy zaczęły się gdy właściciele okolicznych działek postanowilin sprzedać swoją ziemię, a biedny pan Grzegorz myślał, że to wszystko powinno być jego ;)
Nie wiem skąd teoria że to elektorat "plus"? Bo tutejsza władza to platforma w najlepszym wydaniu? A Bronek ciamajda i wielki myśliwy kolega wójta? Nawet w tym wpisie widać że to jakieś rozgrywki polityczne. Z tego co pan piszesz widać że coś dzwoniło ale niewiadomo w ktorym kościele.... uups pokoju w urzędzie.. Sprawdź pan sobie fakty, a nie plotki.
Och jasne, bo wszyscy uwzięli się na biedaka, a on tylko bocianom chce pomagać :D
Chętnie się dowiemy wszyscy jak utrudnia życie. Na pewno są no to dowody..... Na pewno pani sołtys dużo opowie, córkę w urzędzie gminy jej umieścili... To dużo musi mówić, takie ma zadanie....
Ciekawy artykuł. Jak okazuje się ciekawa historia, prawie filmowa. Znam tego pana, kandydował na wójta jakiś czas temu, przyszedł do naszego domu i opowiadał o sobie i do jakich zmian chce dokonać. Wszyscy w domu na niego głosowaliśmy. Szkoda ze wtedy nie wygrał.
Ludzie z pasją, ale niestety niewygodni dla tutejszej władzy, która wszystkimi sposobami chce utrudnić im życie. Ci ludzie udowodniają sobie i innym jak blisko można żyć z przyrodą. Udowadniają także, jak tutejsze układy rodem z PRL za nic mają prawo. Kolejne sprawy dotyczące wydawania pozwoleń toczą się już w sądzie najwyższym.... kolejne decyzje tutejszych władz unieważnione. Nie dziwi nic, że w necie wypuścili swoje walczące pieski, żeby ujadały. Prawda ujrzy światło dzienne.
Znam tego typka. Piękne gadanie dla gazet, a o człowieku i jego wartości niech poświadczą sąsiedzi i inni którzy mieli z nim do czynienia. Wsadzanke palców w nie swoje sprawy, pomówienia, nadsyłanie policji, to druga twarz. Przyroda cudowna? A kto podpisał wycinkę dębów na którą nie zgodzili się miejscowi ekolodzy?. Wierzcie dalej w te cudowne słówka.
Poll. Sąsiedzi siedzą w kieszeni tutejszego układu. Co mają powiedzieć? Muszą siedzieć cicho i podskakiwać jak im pan ich karze. Lokalny typowy układ wykorzystujący prostotę lokalnej ludności. Sprzedadzą się za flaszkę? Tutejsze lokalne władze to największy pracodawca w gminie. Zatrudnia, kupuje odpowiednie parcele, wydaje odpowiednie pozwolenia dla swoich. Zatrudnia i wydaje polecenia.
Zgadzam się. Typ człowieka co wszystko wie najlepiej i wszyscy powinni pytać go o zgodę żeby zrobić coś we własnym ogródku. Odkąd tam mieszkam nie spotkałem ani jednej osoby, która miałaby o nim dobre zdanie. Oby faktycznie chociaż dla tych bocianów był lepszy niż dla sąsiadów. Chociaż historia z dębami świadczy o dość ograniczonym postrzeganiu przyrody